piątek, 1 lipca 2011

Charlie Musselwhite - "Continental Drifter"

Charlie Musselwhite z nieodłączną harmonijką
(nie - myliliście się - nie uprawia beatboxu!)

Charlie Musselwhite to 67-letni mistrz harmonijki ustnej, którego gry jestem miłośnikiem od roku. Miałem to szczęście być na jego koncercie w Gdyni bieżącego roku (ale nie o tym będę pisał). Wieloletni warsztat, umiejętność dostosowania się do wielu stylów, w końcu - bycie inspiracją dla innych muzyków (także z polskiej sceny np. Sławka Wierzcholskiego) powodują, że miano mistrza jest jak najbardziej na miejscu. Jednym z bardziej osobliwych albumów Charliego jest "Continental Drifter" wydany w roku 1999, gdyż łączy dwa gatunki.

Okładka jest dość typowa i na mój gust niezbyt oryginalna;
całe szczęście ma się to nijak do muzyki.
Album otwiera skoczny, lekki i bardzo miły dla ucha utwór "No" opowiadający o nieodwzajemnionej miłości przez kobietę, o której względy uporczywie zabiega podmiot; kawałek okraszony jest dwoma niezbyt długim, ale też niekrótkim solami na harmonijce, a także jednym gitarowym; wszystko jednak koronuje pianino i ciepły głos Musselwhite'a.

"Can't Stay Away From You" to utwór również poruszający relacje damsko-męskie, w tym przypadku jednak śpiewający nie może zapomnieć o ukochanej kobiecie, utwór jest lekko funkowy, zaś po czasie na pierwszy plan wybija się harmonijka, która odgrywa dość ślamazarną (w dobrym tego słowa znaczeniu) partię.

Konkretny klimat posiada kawałek "Voodoo Garden", jest powolny, spokojny, ale w pewien sposób porywający, dużą rolę odgrywa tutaj bas wraz z perkusją, które nadają rytm, natomiast głęboki wokal bluesmana i zapętlające się organy dopełniają resztę; jest to pewnego rodzaju jam, szczególnie jeśli zwróci się uwagę na gitarę, która odgrywa luźne, eleganckie solo. Harmonijka w tym utworze, poprzez swoje ciepłe brzmienie, jest z lekka hipnotyzująca.

"Little Star" będąc w całości instrumentalem stanowi kawałek popisowy harmonijki, ponadto jest w pewnej mierze jazzujący, spokojny i nieziemsko relaksujący. Kawałek jest zdecydowanie tkliwy i w pewnych fragmentach przypomina bardziej znany "Christo Redentor" z repertuaru Musselwhite'a.

Buena Vista Social Club
Od kawałka "Que te parece, Cholita? (What Do You Think, Cholita?)" - utworu po raz kolejny tyczącego się kobiety ("Cholita" oznacza twardą, niegrzeczną kobietę - coś jak nasze "kobita") rozpoczynamy naszą podróż bluesowo-latynoską poprzez muzykę stworzoną wraz z członkami kubańskiego Buena Vista Social Club (udzielają się oni jedynie na latynoskich instrumentach i w chórkach), która jest dla mnie zjawiskowa. Śpiew Charliego (który z klimatami kubańskimi niewiele ma wspólnego) o dziwo pięknie wpasowuje się w latynoskie rytmy, podobnież gra na harmonijce w jego wykonaniu. Strunowe solo naprawdę estetycznie łączy się z solem dętym. W tle słychać marakasy, bębny etc. które nadają słonecznego, latynoskiego polotu, jaki ochoczo tryska z utworu.

"Chan Chan (Charlie's Blues)" to powszechnie bardzo popularny utwór BVSC nagrany wraz z Musselwhitem, moim zdaniem lepszy od pierwowzoru. Harmonijka ustna wraz z instrumentami latynoskimi przenoszą słuchacza w okolice Karaibów, a ciepły, spokojny i wyraźny wokal powoduje, iż dla mnie jest to utwór idealny, z pewnością numer jeden spośród umieszczonych na albumie. Oczywiście, nie mogło obejść się bez cudownej partii harmonijki. Tekst tyczy się piękna natury.

Kolejną latynoamerykańską aranżacją jest "Sabroso (Delicious)", która jest zachwytem nad pięknem kobiety (tłumacząc "sabroso" - jej "apetycznością", "smacznością" czy "rozkosznością"). Ten utwór to kolejny dowód na to, że można bardzo zręcznie połączyć duszę bluesową z latynoską, choć wyczuwalna jest tu przewaga tej drugiej. Wszystko to daje bardzo odprężający wydźwięk.

"Siboney" to drugi już na płycie kawałek instrumentalny, w rzeczywistości jest latynoską wersją swojego poprzednika, choć bardziej żywą, podkolorowaną, co nie znaczy, że gorszą.

Wraz z utworem "My Time Someday" słuchacze tego albumu żegnają się z Kubańczykami, jest to bowiem numer typowo bluesowy, dosadny i skoczny, rzecz jasna (jak to często w bluesie bywa) opowiadający o pewnej kobiecie i zwiazanych nią uczuciach.

Bardzo powolny i statyczny, przywodzący mi na myśl samotną tratwę dryfującą w delcie Missisipi wieczorną porą "Blues Up The River" pozbawiony jest harmonijki, toteż wyróżnia się spośród innych.

"Please Remember Me" to godne podziwu zwieńczenie albumu, jest ten utwór wybitnie sentymentalny i wzruszający; głęboka, pełna emocji i czuła gra harmonijki, wraz z subtelnym śpiewem i gitarą akustyczną, stanowiącymi doń idealne tło, wprowadza słuchacza w nastrój typowy dla pożegnania, warto spostrzec, iż jest to - na co wskazuje tekst - pożegnanie na zawsze:

Will You please remember me, if we never meet again
Will You please remember me, I'll always be Your friend...

"Continental Drifter" jest jedną z najoryginalniejszych pozycji bluesowych jakie słyszałem, pełną różnorodnych smaczków na wysokim poziomie instrumentalnym, powinien zatem spodobać się każdemu, kto pragnie odpocząć, wzruszyć, rozmarzyć, rozerwać się czy poprawić sobie humor.

Do posłuchania:

I. Chan Chan (Charlie's Blues)

II. Please Remember Me
(+pseudovideoclip, który kiedyś zmontowałem)