środa, 29 czerwca 2011

The Kill Devil Hills - "Heathen Songs"

The Kill Devil Hills, prawdopodobnie w kompletnym składzie.
Dziś moją pisaninę poświęcę nieznanemu zespołowi The Kill Devil Hills z Australii, który jest dla mnie absolutnym fenomenem muzycznym, a ich debiutancka płyta pt. "Heathen Songs" jest jedną z niewielu, na której nie ma gorszego kawałka, a wszystko jest bliskie perfekcji. Generalizując można by rzec, iż grają country, lecz byłoby to skrzywdzenie i duże niedopowiedzenie. Mieszają bowiem swoją muzykę z bluesem, rockiem, folkiem, a miejscami nawet jazzem... ktoś powiedziałby, że taką muzykę nazywa się "alternatywną" czy "progresywną", ale z pewnością zmieniłby zdanie, gdyby tylko usłyszał co i jak grają. Zatem prezentuję wam ten oto albumik:


Okładka, co widać powyżej, jest dość niejasna i tajemnicza, pozwala na osobistą interpretację,
moja jest taka, iż są to australijskie skały, urwiska i klify obecne na tamtejszych pustyniach
(znów pustynia, czyż to nie męczące?!).
Wstęp do płyty, "Changin' The Weather" jest naprawdę konkretny i wprowadza w bardzo swoisty, tajemniczy, niejako mistyczny klimat, jest to utwór nieco jazzowy, zaczyna się jakby od ćwierkania ptaków, po chwili wchodzi soczysty bas (określenie zobowiązuje), a zaraz potem razem, tworząc potężną ścianę, perkusja, skrzypce i coś w stylu dzwonków (prawdopodobnie grane na organach)... po chwili dochodzi do nich gitara, która ogranicza się do kilku dźwięków powtarzanych naokoło. Perfekcyjny wokal, nieco udręczony, niewyraźny, melodyjny uzupełniony następnie innym, nieco zawodzącym głosem... oraz potężny, głośny refren, który jest naprawdę ciężki (mimo, iż muzyka nie należy do ciężkiej). Ten utwór to coś niebywałego, można by o nim pisać jeszcze dłużej.

"Gunslinger" to kawałek zaczynający się od kilku akordów na gitarze akustycznej, następnie towarzyszy mu świetne pianino (jakby wyjęte wprost z westernu - co odpowiada tekstowi), skrzypce, których gra jest bardzo odpowiednia do klimatu utworu... świetne przejście instrumentalne, rodem z westernu, stworzone przez gitarę elektryczną daje poczucie przestrzenności niespotykanej na co dzień. Wokal, nieco inny niż w pierwszym utworze, wyśpiewując "Don't make me walk like a...", w obliczu ciszy ze strony innych instrumentów, zapowiada nagłe uderzenie, które następuje przy frazie "...GUNSLINGER!". Brak tutaj popisowych wstawek czy solówek, lecz wszystko razem stanowi idealnie wyważoną całość. Moc i klimat nadal wszechobecne.

Spokojny, rzewny, sentymentalny, naładowany emocjami - taki jest kolejny utwór "Angry Town" - wokal jest dość delikatny (co bynajmniej nie oznacza, że słaby), bas zdaje się dominować w tym utworze, perkusja jest ślamazarna, gitara dosłownie brzdąka. W refrenie dochodzą pięknie i solidne brzmiące klawisze i chórek... Numer ten buzuje klimatem pozwalającym słuchaczowi odpłynąć i zanurzyć się w muzyce. Solo gitarowe jest dość oszczędne, nie wychylające się poza ogólny styl kawałka.

Po tym utworze słyszymy harmonijkę, której towarzyszy znów gitara akustyczna, zaraz potem wchodzą bębny i to naprawdę nieliche. "Heathen" ma dość mroczny, piekielny (w sensie temperatury) i pustynny klimat (lecz w całkowicie innym stylu niż wcześniej opisywany przeze mnie Slo Burn), wokal męski dopełniony o kobiecy poraża słuchacza. Człowiek czuje się dosłownie spieczony po przesłuchaniu tego kawałka.

"People Stain" zaskakuje swoją skocznością, prowokuje on niemal do tańca, wesołe pianinko wraz z gitarą plus zdecydowanie radosny wokal wywołuje u odbiorcy pozytywne wrażenia, choć, przyznać muszę, napełniony jest także pewną dozą "radosnego sentymentalizmu". Country'owe solo na pianinie i gitarze (jednocześnie), po którym następuje chwilowe wyciszenie (a następuje ono co chwila) nadaje utworowi niesamowitej witalności.

Najbardziej rozpoznawalnym utworem jest bardzo melancholijna ballada "Drinking Too Much", gdzie w końcu wyeksponowana jest harmonijka ustna. Organy, gitary są jedynie tłem dla chwiejnego, lekko zrozpaczonego wokalu (na wysokim poziomie). Bardzo wymowny jest refren:

I'm not the guy You percieve
You tell me that I'm drinking too much

Zaś uderzająco tragiczne w swej wymowie słowa:

Everything I touch turns to shit
But You are the exception to it

Zespołowi udało się nagrać balladę jednocześnie wyzbywając się kiczu, z czym często w balladach możemy się spotkać.

Dość enigmatycznie (i nielogicznie) zatytułowany "6=5" to piosenka naprawdę ciężka, znów spotykamy się z bębnami, które nadają rytm i dyktują całe brzmienie utworu,towarzyszy im jedynie tamburyn, skrzypce i wokal, zaś pod sam koniec dopiero klawisze. Utwór ten może być przytłaczający, refleksyjny, bądź nawet dodający energii, zależnie od nastawienia odbiorcy.

Alex Archer - gitarzysta grupy
(zdjęcie pozyskane dzięki blogowi gemma shoots holga)
"Trying To Forget" to kolejny skoczny kawałek, bardzo zręcznie nagrany, kolejny, który emanuje pięknym "szczęśliwym sentymentalizmem". Pierwsze skrzypce w tym utworze grają właśnie skrzypce, chociaż bywają zagłuszane przez inne instrumenty, to jednak nadają główną melodię. Wokal kobiecy pojawiający się w refrenie jest dla mnie elementem, który dodaje jeszcze wyraźniejszego klimatu.

Jak to zwykle bywa, po utworze skocznym nastaje czas na bardziej ponury, a takim z pewnością jest "Brown Skin" (chciałoby się dośpiewać "...and a bottle of whisky") - ciepły, refleksyjny jak cholera utwór, oparty głównie na gitarze akustycznej - jeden ze spokojniejszych i najsmutniejszych utworów na płycie, co nie oznacza, że pozbawiony piękna.

"A one... a two... a one-two-three-four!" - tak zaczyna się kolejna melodia, zatytułowana "Kill Devil Hills" - diabelnie skoczna, bardzo energiczna, mimo iż obecny jest tutaj dość zmęczony wokal, który jednak przeplata się z innymi, co sprawia wrażenie jakby każda zwrotka była śpiewana przez inną osobę... kawałek wali westernem i prerią na 100 mil... Bardzo ciekawa jest obecność klarnetu, który odgrywa nawet mini-solówkę.

Album kończy się podobnie jak się zaczyna, "Chaingin' The Weather (Reprise)" jest swoistą kontynuacją utworu otwierającego album.

Napisawszy to, co dotąd napisałem jestem skłony stwierdzić, że opis nie jest w żaden sposób oddać tego, co muzyka. Wierzę jednak, że może być przyczyną sięgnięcia przez Was po tę muzykę. "Heathen Songs" pozostaną prawdopodobnie jednym z albumów mojego życia (jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało)

Do posłuchania:

I. "Changing The Weather"

II. "Drinking Too Much"

Slo Burn - "Amusing The Amazing"


Slo Burn; po lewej, z petem w ustach, widoczny señor Garcia.

Tak... zaczynam od muzyki brudnej od pustynnego piachu, wysuszonej bezlitosnym słońcem, jednak niepozbawionej mocy, silnych emocji, energii, tak bardzo emanujących z człowieka podczas uciążliwych upałów i przeciwności, którym musi podołać, zupełnie jak u wędrowca, który chce samotnie przemierzyć i pokonać pustynię. W nadziei, iż takiego klasyka jak Kyuss nie muszę moim czytelnikom przedstawiać, zabrałem się za cudowny album "Amusing The Amazing" grupy Slo Burn. Zaznaczam, że z oczywistych powodów nie będę mógł powstrzymać się z porównywaniem muzyki Slo Burn do Kyuss - co nie powinno wpłynąć na jakość opisu.
Okładka albumu (vide supra) szkicuje nam ogólną wizualizację muzyki granej przez Slo Burn, co prawda na amerykańskich pustyniach (a taka jest proweniencja zespołu) słonie nie występują, ale czyż ludzie nie odczuwają podobnych emocyj na pustyni afrykańskiej (pomijając fakt, że nie rosną tam kaktusy, przez które można by poskakać - patrz tracklista, podobnież nie ma tam autostrad... przynajmniej tak gęstych)?
Już od pierwszego utworu, "The Prizefighter", który jest idealnym rozpoczęciem albumu, poczuć możemy ten wszechobecny klimat... pierw chwiejny riff na gitarze, któremu towarzyszą coraz wyraźniejsze uderzenia perkusji, gdy w końcu wchodzi bas (niesamowicie ofensywny, tak bardzo liczący się w tym gatunku) wraz ze wzmocnionym riffem, wszystko spaja potężny wokal Johna Garcii. Granie niejednokrotnie do złudzenia przypominają styl mocniejszych utworów Kyuss, mimo iż, jeśli idzie o skład personalny, łączy ich jedynie wokalista.

Kolejny utwór - "Muezli" - jest nieco bardziej rzewny, choć niepozbawiony dynamiki i mocy, możemy w nim zauważyć typowy dla twórczości pana Johna tekst:

Blood blood blood
Some give away you'll have to steal it from me so I
Glove glove glove
I put 'em on & baby don't you run from me
Shove shove shove
You take your time you have to wanna come and see
Load load load
The ride is up & someone won't you pick me up
Blood blood blood
Ah you rake my line & baby won't you tell me your lies
Shove shove shove
Ah and every while & time won't you stick to me

Zaraz po tym kawałku gwałtownie wchodzi "Pilot The Dune" (mój absolutny faworyt tegoż zespołu), bas szaleje, tak samo gitary, pekusja siecze jak dzika, następnie wchodzi (typowy dla Kyuss) przedłużony akord, przyspieszenie... a zaraz potem... zwolnienie (niemalże sludge'owe)!!!

"July" to kawałek prawdziwie szorstki, powolny, ciężki, lecz także melodyjny, przepełniony pustynnym piachem, niemalże pozwalający odczuć upał pustyni podczas słuchania. "Slo Burn (Wheel Fall)" jest utworem wybitnie kyussowym (natężenie basu nie zmniejsza się), mi przywodzi na myśl starą autostradę na środku pustyni, po której pędzi brudny i rozgrzany przez słońce Harley, wskazuje na to także fragment tekstu:

Don't ever said you tried
Living with my ride
Driving love and prayer
To anywhere you want to be, yeah!


"Positiva" to utwór bardzo melodyjny, dość wyróżniający się z albumu, często pojawiające się "Oh yeah" idealnie zgrywające się z melodią refrenu wprawia słuchacza w pewien trans i nadaje utworowi nieziemskiej mocy. "Cactus Jumper" jest bezkompromisowy, to pustynne łojenie bez ogródek. Utwór "Round Trip" nie pozostaje dłużnym, a jako nawiązkę daje słuchaczowi odczuć ciężar riffu w najlepszym możliwym wydaniu. Zwieńczeniem albumu jest "Snake Hips", utwór dość przestrzenny z bardzo miłą dla ucha solówką gitarową.

Nie bez kozery zatem album "Amusing The Amazing" jest często nazywany szóstą płytą Kyuss, moim zdaniem jest to jednak mocniejszy styl, pozbawiony często występujących u swojego poprzednika fragmentów spokojnych, czy niemalże relaksacyjnych.




"...Honey, You can't conceive a Slo Burn..."

Do posłuchania:

I. "Positiva"

II. "Pilot The Dune"

Z nadzieją na kolejny blog

Postanowiłem założyć kolejny blog (nie pytajcie o poprzednie), zaś pisząc ten post cały czas myślę o ewentualności jego usunięcia. Z pewnością mało kto będzie chciał czytać to, co piszę, a jeśli ktoś już coś przeczyta, to prawdopodobnie bez żadnej odpowiedzi, toteż będę odczuwał (jak zawsze), że wszystko trafia do jakiejś próżni, podczas gdy mnie samego trafia szlag.

Ale... do rzeczy! Na tym blogu zajmę się stricte tematem muzyki, co będzie się zapewne przejawiać poprzez minirecenzje albumów (tudzież zespołów, koncertów, gatunków, wrażeń, emocyj... blablabla...), których słucham, które odkrywam i poznaję - a przyznać muszę - siedzę w tym głęboko z własnej woli. Chciałbym także zaznaczyć, że nie jestem człowiekiem, który słucha hovnianej muzyki puszczanej w radio, w telewizji czy w innych mediach, mam odrazę do całego "mainstreamu" i to nie tylko w muzyce popowej, rockowej, ale także metalowej i właściwie każdej innej. Nie da się ukryć, iż będzie to wszystko dość subiektywne i podporządkowane moim gustom, które jednak nie są wąskie.

UOGÓLNIAJĄC, swoje gusta zamknąłbym w pokracznych ramach (które zresztą nie zawsze są szczelne):
sludge/doom/stoner/southern/country/metal/rock'n'roll/blues/jazz/folk/latin

Słucham więc zarówno muzyki ekstremalnie ciężkiej, mocnej, rzewnej, skocznej, pełnej emocji, szybkiej, wolnej, jak i lekkiej, a czasem wręcz bardzo lekkiej.

Tyle czerstwego pitolenia na początek, zapraszam do częstszych odwiedzin.