wtorek, 16 sierpnia 2011

Southern Whiskey Rebellion - "On Guard Until Seal Is Broken"


Najwyższy czas na jedną z moich ulubionych, w pełni nawiązujących do tradycyj konfederackich (Skonfederowane Stany Ameryki - przyp.) kapel obracających się w klimatach stoner i sludge. Takim zespołem, bez żadnych wątpliwości jest, wywodzący się z Nowego Orleanu, Southern Whiskey Rebellion, póki co mający w swoim dorobku dwie płyty, z czego druga ("Path Of Forbidden Truth", 2008) bez dwóch zdań ustępuje miejsca pierwszej (o której napiszę w tym poście) pt. "On Guard Until Seal Is Broken".



Okładka albumu w moim przekonaniu nie jest specjalnie ciekawa, jednakowoż nawiązuje do tematyki wojny domowej, gdyż przedstawia żołnierzy konfederacji, o dziwo (nie wiem czy to nie nawiązanie do jakiejś konkretnej bitwy), miotającymi kamieniami. Obrazuje to bardzo trafnie tytuł albumu - stanie "na straży..." i walka wszelkimi środkami, "...póki pieczęć (przymierze?) nie jest złamana".

Wstępem do płyty jest "Hypocrite", który rozpoczyna się od mrocznych i chaotycznych dźwięków, które nagle ustają... po czym rozlega się okrzyk "Hypocrite, right!" będący swoistą komendą dla reszty zespołu - rozpoczyna się nieziemsko brutalne łojenie, które jest jedynie zapowiedzią tego, co grupa potrafi. Kawałek jest bardzo energiczny, co chwila następują typowe dla sludge metalu zwolnienia tempa, a po około dwóch minutach utwór zwalnia naprawdę poważnie, nie tracąc tym samym na ciężarze, a wręcz go zyskując... co miażdży absolutnie. Po dłuższej chwili wszystko ostentacyjnie przyspiesza i z morderczą siłą powoduje mimowolny headbang u odbiorcy czującego ducha takiej muzyki.

Kolejny utwór nawiązuje to tytułowego trunku, po krótkim dialogu, w którym kobieta pyta "kapitana" co teraz zrobią, a on bezzwłocznie wyraża potrzebę znalezienia whisky wchodzi muzyka, która jest tu dość żywa i skoczna jednocześnie zachowując ciężar. Riff okazuje się motywem przewodnim, oczywiście nie brakuje elementu muzycznego tratowania, w który zaangażowane są surowe gitary, bas i nieokrzesana perkusja. W pewnym momencie kawałek po kilku solidnych walnięciach przeradza się w nieco bardziej rzewny, słyszymy tu dość skąpą solówkę, po której utwór się kończy.

"Stars And Bars" (nawiązanie do flagi konfederacji) wprowadza nas w klimat konfederacji, po odgłosie przemarszu wojsk pojawia się riff gitarowy, następnie komenda "Fire!", po której wchodzi cała artyleria muzyczna, jak również wojenna (wmontowane są odgłosy). Odbiorca przenosi się nagle na front wojny pomiędzy wojskami konfederacji a jankesami. Toporne riffy padające co chwila z coraz to większą mocą przypominają kule armatnie gotowe go zdekapitować, co doskonale oddaje bezlitosną naturę wojny.

Bardzo klasycznie zaczyna się kawałek "Lethal Dose Of Ignorance", który potem jednak staje się  egzaltowany, jednak nie na długo, pozornie podniosły refren ma mocno solidne zakończenie, a sam utwór we fragmentach ma bardzo szorstki wydźwięk. Patos jednak wraca po chwili, będąc przerwanym dzikim nawalaniem przeradza się w totalnie bezlitosne łojenie w najlepszym stylu, dla nieobytych z taką muzyką będące tytułową "śmiertelną dawką ignorancji".

"C.S.A.", jak sama nazwa wskazuje, opowiada o Konfederacji,
mocne wejście, dość złagodzone na rzecz cowbella i nieznanego mi instrumentu "dmuchanego" kontynuowane jest przez dziarskie riffy, które wraz z perkusją rozpruwającą flaki niszczy twoje uszy... następnie zwalnia, a muzyka zdaje się mieć kilka ton, BUM... BUM-BUM-BUM... BUM... BUM-BUM-BUM... i tak dalej, coraz wolniej, aż ku końcowi.

Najlżejszym utworem na płycie jest piękny, bardzo klimatyczny i przenoszący słuchacza na ganek gdzieś na bagnach w Luizjanie - "Selfish Justification", po basowym wstępie, któremu towarzyszą odgłosy natury następuje zupełnie bezpardonowy cios w postaci gitarowego riffu. Utwór nie jest pozbawiony ani mocy, ani podniosłości, ani wieczornego, sielankowego klimatu - scala to wszystko w sobie. Dość prędkie gitarowe solo nie daje słuchaczowi czasu na odpoczynek, szczególnie, że tłem nie są już żaby, ni świerszcze, a niebanalny nowoorleański łomot.

"The Frustration Of Unattainable Goals" to najkrótszy i jednocześnie najbardziej dosadny numer na płycie, jednym słowem - ubojnia, czyli coś, czego frustraci potrzebują.

Następny kawałek zaczyna się dość niepokojąco, bo od syreny alarmowej. Lecz nie to mnie w nim urzeka, a stylowe wstawki w stylu country pomiędzy potężnymi partiami typowymi dla stylu SWR, nie zabrakło także podniosłego refrenu no i prawdziwie brutalnej szarży sludge'owych (albo nawet sledge'owych) młotów.

Albumowym killerem pod względem tłustości jest "Drone", nie pozostawia on żadnych złudzeń, że zespół ten nie bawi się w eksperymenty, a stawia na głębokie i, co ważne, trafne uderzenie. Solówka trochę odstaje od stylu utworu, chociaż jest zręcznie wpasowana. Perkusja siecze w rytm riffu, talerze nie zaznają spokoju, jeśli umieścić muzykę w płaszczyźnie entomologicznej to tan kawałek z pewnością byłby trutniem (ang. "drone").

Tematów alkoholowych w tego typu muzyce zabraknąć nie może, toteż na albumie znalazł się kawałek "The Ecstasy In Alcoholism" przepleciony pełnymi żałości dialogami pijanych ludzi, instrumental, zarówno jak i wokal pozostają na wysokim poziomie.

Od przekleństw wypowiadanych przez dzieci rozpoczyna się utwór o dość niepokojącym tytule "Incest, Rape, And Lies", po nich wchodzi bas, wraz z perkusją, ów "dziwny instrument", a następnie kolejny już riff, który jak zwykle narzuca wydźwięk utworowi. Są to w rzeczywistości wspomnienia o dawnych kolegach z dzieciństwa, których koleje losu, ostrożnie mówiąc, nie potoczyły się najlepiej. Utwór zakończony jest brutalnym i kompletnie kruszącym outrem oraz odśpiewanym "Yes, Jesus loves me".

"Look around, people hate You..." - tymi słowami zaczyna się ostatni na albumie utwór "Village Idiot", jest on gwałtowny i intensywny, po czym niespodziewanie zwalnia do granic możliwości, niejednokrotnie jeszcze zmieniając tempo i melodię do końca, wskazuje, iż album pozostaje destrukcyjny do samego końca.

Album ten jest w mojej ocenie niemalże perfekcyjny i w pełni zasługuje na polecanie go każdemu, kto ceni sobie muzykę naprawdę ciężką i kopiącą po sempiternie.

Do posłuchania:

I. C.S.A.

II. Selfish Justification

1 komentarz:

  1. dobry album, choć nieco mu brakuje - moim zdaniem po CSA robi się trochę nudno i jakoś mniej klimatycznie. a Selfish Justification jest ok, tyle że totalnie nie pasuje do reszty płyty :P

    OdpowiedzUsuń